Gdzie więcej ZŁA? W Berlinie czy we Frankfurcie nad Menem?
Są miejsca porażające brudem i smrodem papierosów zmieszanym z moczem i innymi wydzielinami. A to i tak pikuś – osoby o słabych nerwach i tak zwane empatyczne doznają szoku. Widok ludzi zatrzymanych w czasie na haju, tak zniszczonych narkotykami i opanierowanych fekaliami, że określenie ich mianem zombie to chyba komplement.
Frankfurt nad Menem – gdy wychodzisz z dworca i Twoim celem jest centrum miasta, nie ma szans, musisz przejść przez to miejsce.
Każde wyjście z dworca – górą czy dołem – obstawione jest przez to zjawisko. Porządni ludzie nazwaliby to upadkiem moralnym.
Ja mówię wprost: chcesz się stoczyć raz na zawsze w tym życiu, wystarczy ci 20 euro, a potem będzie ci wszystko jedno.

Niemcy, Frankurt nad Menem, Bahnhofsviertel
Nie chcesz czekać na światłach, idąc ulicą? Możesz przejść przez przejścia podziemne, ale i tak się napatoczysz.
Idąc górą, chyba najbardziej narażasz się na spotkania i widoki. Najlepiej wyjść dołem, od razu na Kaiserstraße,
bo jest szansa, że zaraz przy wyjściu stoi radiowóz i miniesz tylko 1-2 dilerów trawki.
Ciężko często przejść obojętnie. Czasem to całkiem duże zbiegowisko ludzi, którzy z ćpaniem się nie kryją. Robią to na oczach przechodniów.
Widać, co aktualnie króluje na mieście. Trochę mi zeszło na własne rozeznanie,
bo nigdy nie próbowałem się w coś takiego bawić. Moje wyobrażenie o ciężkich narkotykach to była heroina i igły, ale czasy się zmieniły.
Nauczyłem się dobrze rozróżniać tych od cracku i tych od fentanylu.
"Kilka razy doświadczyłem jakiegoś totalnego armagedonu. Jakby wszystkie siły zła w jednym momencie chciały zrobić coming out i umówiły się: „Dziś robimy rozpie*dol i nie bierzemy jeńców”. Od wyjścia z domu na dworzec (6 minut) naliczyłem kilka ciał w totalnym bezruchu – porzuconych na ulicy. Nie wiesz, czy nie żyją, czy ćpają sobie niesmacznie."
Wygląda to tak jak by ich ktoś poukładał między stolikami ogródków restauracji,
do których kilka godzin później zasiądą nieświadomi tych statycznych scen klienci.
Najgorsze w tym wszystkim jest to przyzwyczajenie do tego widoku, brak rekcji.
W sumie co się dziwić, jak bym miał być policjantem z tej dzielnicy to chyba jedyne co mógłbym zrobić to zrezygnować.
Potem, im bliżej dworca, siedzi kilku typów we krwi – chyba jakieś mordobicie było przed chwilą – policji brak. Schodzę w podziemia dworca,
a tam kolejna awantura i kolejni ludzie we krwi. Może ci z góry na tych z dołu – nie wiem – ale spadam stąd szybko do mojego S-banha do Raunheim.
Dilerzy też chyba są nietykalni albo wyrastają jak grzyby po deszczu.
Usuwanie ich to walka z wiatrakami.
50 metrów od nich siedzi policja w vanie.
Mają te specjalne urządzenia do skanowania narkotyków, czasem kogoś „trzepią”, ale na moje oko ci dilerzy codziennie stoją w tych samych miejscach i sprzedają swoje.
Te same twarze.
Nietrudno się domyślić, którzy to są.
Raz widziałem nalot na obszar, „kwadrat” czy jak to zwał – chyba ze 100 radiowozów,
antyterroryści itp. Czy to tylko pokazówka?
Nie wiem.
Czy to problem dla miasta i władz?
Na pewno. Bo ci ludzie – i jedni, i drudzy – muszą się gdzieś gromadzić.
A turyści pierwszego razu są co najmniej nieźle skonsternowani…

Niemcy, Berlin Cottbuser Tor
Chyba nietrudno się domyślić – dzieje się dokładnie to samo.
Tylko przelicznik jest inny i chodzi o mnożenie i o rozproszenie na większej powierzchni.
We Frankfurcie na powierzchni 200m^2 jest jakaś swoista kumulacja degrengolady i apokalipsy w jednym.
W Stolicy mam wrażenie, że jest to na większą skalę i jest więcej takich miejsc jak Cottbusser Tor.
Nie będę więcej tego opisywać, bo w Bahnhofsviertel we FRA mieszkałem 1,5 roku, więc znam to zjawisko od podszewki.
Czy w Warszawie tego nie ma?
Nie wiem, dawno nie byłem. Może nie trafiłem na taki obszar.
Ale z pewnością mogę założyć, że może być podobnie. I chciałem poruszyć jeszcze jedną kwestię:
polskiego narodowego chlania i przyzwolenia na to. Bo może wódeczka wygląda trochę ładniej,
ale społecznie to rozbite rodziny, traumy i agresja, które trwają i się pomnażają w tym cichym przyzwoleniu.
Twarde narkotyki są takie, że jak już upadniesz, to raczej nie wrócisz, a jak jesteś zombie,
to nikomu już fizycznej krzywdy nie zrobisz – no, może poza bólem straty w rodzinie.