< Wróć do strumienia danych

Kolejne Medicine Movement!

[DATE: 3060-03-09][CATEGORY: KWANTOWA ALFA][STATUS: TRANSFORMACJA]

Ceremonia zaczynała się w piątek, od południa można było przyjeżdżać. Natomiast we wtorek miałem poważne obiekcje, czy dam radę, bo właśnie skończyłem 10 dni antybiotyku po problematycznym wyrwaniu ósemki. Tego dnia byłem na masażu, bo spięło mi tak szyję od zaczepu za uchem aż do łopatki – myślę, że to była odpowiedź ciała na ten zabieg, bo odbył się w bardzo dużej ilości znieczulenia, które nie działało, bo był stan zapalny.

 

Piątek: Wahanie, determinacja i symboliczne pożegnanie z korpo

 

Generalnie takie zabiegi uważam za spory gwałt dla ciała, ale co zrobić, kiedy 6 lat unikałem konfrontacji z tą ósemką... Dodatkowo perspektywa pogody i tego, że będzie upał, czyli powyżej 30 stopni. A ostatnie dni pokazywały, że im cieplej, tym więcej nerwobóli w szczęce wędrujących do jedynek i nawet na drugą stronę i po przekątnej. Hm, a może ja jestem taki bardzo wrażliwy i w sumie to nic mi nie jest? Jednak formy też nie miałem żadnej, raczej do spania wcześnie. Trasa to ponad 5 godzin. Wcześniej byłem ogarnąć tematy grzybowo-biznesowe, niedaleko – w zagłębiu pieczarkowym, a niedługo soplówkowym. W czwartek miałem opcję zrobić trening w kombinezonie z elektrodami z Cezarem, ale odpuściłem, żeby zachować pozory sił na Ceremonię. W piątek rano się jeszcze wahałem, czy nie olać tych wygibasów i nie pojechać do domu. Tym bardziej że Maja (kosmitka z pierwszej edycji) pisała, że raczej jej nie będzie. To nie jest tak, że muszę być z kimś, bo kocham być samemu. Maja to Maja i wiem, że będzie ultraciekawie, jak ona będzie i dorzuci swoje wibracje do tego całego alchemicznego kotła mieszanego Tańcem. Ale zaraz przed decyzją jechania do domu Maja napisała, że jednak będzie, no to pomyślałem, że może jakoś ja to przeciupię i jakoś przelawiuję – najwyżej będę leżeć. Pojadę i spróbuję, zresztą zawsze, jak mi się nie chce, to się okazuje, że było GRUBO i NABOGATO w podsumowaniu – mam tak samo z górami i lasami. Jak ją zobaczyłem, to nawinąłem o swoim dramacie i podsumowałem, że: „My to jesteśmy już starzy wyjadacze MM i ogarniemy, nawet zatańczymy z kłodami pod nogami”.

 

Ostatni e-mail i lekcja od Jedi

 

Na to, żeby było ciekawiej, w momencie zameldowania się na Ceremonii, wysłałem bardzo ważnego e-maila kończącego współpracę z Chińczykami i Niemcami. Dla mnie ten e-mail był symbolem spokoju i dążenia do realizacji pasji, natomiast jestem świadomy, że wysyłając go w piątek o 12:00, zepsułem weekend i początek tygodnia kilku ważnym osobistościom. A ja sobie o tym zapomniałem, aż do momentu, kiedy kilka dni po ceremonii zaczęło wiórami latać i trzeszczeć. A na tę sprawę mam cytat z Ahsoki, nowej serii o Jedi. Jej robot Huyang, który trenował pokolenia rycerzy Jedi, powiedział tak:

"

Moc daje Ci możliwość głębokiego wglądu, natomiast nie daje monopolu na rację.

"

Niby maszyna, a jaka mądra i świadoma, rozumie, że mogą być różne prawdy. Więc dla mnie spokój i harmonia, a dla korpo chaos. Żeby robić nowe, trzeba skończyć stare, przecież to jest takie proste.

 

Materializacja z galaktyki grzybowej na Ziemi

 

Wejście na Ceremonię miałem super, bo godzinę przed zameldowaniem byłem zwiedzać pieczarkarnie i od zaprzyjaźnionego właściciela Wojtka dostałem skrzynkę „flatów” – czyli otwartych kapeluszy.

Czysta kreacja

Pieczarkowe FLATY - latające spodki

Najpierw z Cezarem wybraliśmy jedną skrzynkę, ale jak wpadł Wojtek, to powiedział, że nie ma opcji, mam wyjechać z najładniejszymi kapeluszami. I tak przez Anioły z kuchni na „Dzień Dobry” zostałem przypisany do galaktyki grzybowej, w której zwierzęta są wolne i robią, co chcą i jak chcą. Dodatkowo jeszcze, jak to mam w zwyczaju, kiedy cała uwaga w kuchni była skupiona na mnie, bo wparowałem na białym koniu do kuchni z tą skrzynką grzybów, to podbiłem jeszcze energię, mówiąc swoją teorię, „że przybyłem na ziemię razem z grzybami uratować zwierzęta” i poszedłem nad rzekę...

 

Otwartość społeczności i pierwsze znajomości

 

Zawsze to powiem! Na MM można, a nawet trzeba, rozmawiać „Full Open” i za to kocham tę społeczność. Mogę być taki, jaki nie mogę być w szarej codzienności, choć w moim przypadku znacznie udaje się to kolorować i rozpychać poza granice systemu... Nad rzeczką siedziałem sobie 2 godziny, woda, plaża, woda, plaża. W trakcie plażowania poznałem Michała, który jak się dowiedział, że pochodzę z grzybowej galaktyki – od razu się do mnie przytulił. Hehe, to on zrobił tę figurkę złotych grzybków. To nie dziwne, że tak wyskoczył do mnie. Potem namierzyłem Maję i w związku z tym, że spała w „schronisku”, czyli na sali zwanej Kosmos, poprosiła o podwózkę do apteki po zatyczki do uszu. Więc chwilę się z nią podroczyłem i pojechaliśmy. Jak wróciliśmy, to od razu dzwoni Nadia, że czeka z masażem na mnie. Nadia robi fajne masaże. Ja mówię, że lubię 3 typy masowania: siłowy docisk chłopa na kontuzje, na stres lubię, jak deptają mnie Tajki, a na głębsze tematy lubię subtelną pracę na powięzi i te wszystkie zabiegi cranio sacral i podobne czary dotyku – to w sumie 4 typy. Marudzę Nadii o tych nerwobólach, że ząb dał mi popalić, a może to moja prokrastynacja, bo wiedziałem o problemie kilka lat, tylko czekałem na dzwon itp.

 

Masaż, ognisko i kodowanie podświadomości

 

Masaż super – wywaliło mnie z orbity, odebrało mi resztki sił, ale jakoś dobiłem do ogniska. Na ognisku była „odprawa” przed Ceremonią i przypomnienie, że podróż zaczęła się wraz z decyzją o przyjeździe, więc to, co opisałem wcześniej, to też element tej wycieczki. Padło zadanie zgrupować się w pary i co? Trafiłem na Krystynę, którą poznałem zaraz po zaparkowaniu. A potem w czwórki: był jeszcze Kamil i Jola. Ja opowiadałem o sobie trzeci. Po wysłuchaniu mowy Krysi, która powiedziała, że ona się sama prowadzi, nie potrzebuje wsparcia i pomocy w kryzysie – uznałem, że genialnie. Ktoś to powiedział, nie będę się po niej powtarzać, ale uznaję, że otwiera mi się pole do robienia po swojemu. Potem uznałem, że zrobię najlepsze i najbardziej dzikie introduction, jakie mogę sobie zaplanować. Uznaję to za element kodowania podświadomości. Nie jestem skromny, bo skoro mam te talenty, o których mówię, to znaczy, że je mam. Znowu wywaliłem gadkę z kosmosu, na koniec rzuciłem, że marzę zagrać rejwa techno elektro w klubie na bogato, ale bez dragów. Wymieniłem wszystkie aspekty życia, z jakimi chcę mieć do czynienia, związane z pasją do radioniki, grzybami, muzyką, programowaniem i może w jednym zdaniu powiedziałem, że jestem inżynierem wibroakustyki. A główną intencją jest dla mnie „spokój i harmonia”. Na koniec ogniska dopadła mnie Ania Sierpowska, bo żeśmy się długo nie widzieli – na ostatnim encounterze. Wywaliła mi laurkę o mnie, za co jestem wdzięczny! Po tej rozmowie i po tych moich wszystkich przygodach udałem się do namiotu. Ale byłem tak umorusany, że nie mogłem zasnąć... To był piątek, a już było całkiem grubo!

 

Sobota: Ceremonia Tańca – walka, podglądanie i poszukiwanie siły

 

Rano nic szczególnego: śniadanko, jakieś niewinne przysłuchiwanie się rozmowom i raczej rozkmina, jak to ogarnąć, żeby się z tą szczęką nie bujać. Wypiłem szybko kawkę, poszedłem do namiotu, spakowałem wszystko, co potrzeba do plecaka. Przygotowałem się trochę jak na hiking na Słowacji, wziąłem nawet białko. Na śniadanie zjadłem tylko trochę owsianki, żeby trochę popalić śmieci w trakcie ceremonii. Przed Ceremonią udałem się do rzeczki, było trochę chłodno, ale i tak udało się wejść do wody. Z tej wody zagadywałem do jakiegoś chłopaka i dziewczyny, że wcale nie jest tak zimno. Pierwsze 1-2 godziny ceremonii nie dawały popalić, ale popołudniowe słońce jeszcze o mocy lata – tak. Prowadzący powiedzieli, że jak musisz wyjść, to wyjdź. Więc poszedłem się spłukać do wody, 5 min w zimnie, mokre włosy i ubranie, bez wycierania, od razu majtki, spodenki i koszulka – to był strzał w dziesiątkę. Bo jak wróciłem na polankę, tego zimna starczyło mi dosłownie na kilkanaście minut. I od tego czasu, tak do 18:00, średnio chodziłem raz na godzinę. Raz poszedłem z Mają i wtedy też spotkaliśmy Tatianę, to było całkiem ciekawe nawilżanie.

 

Taniec z bólem i fascynacja "sztuką kreacji w tańcu"

 

Wracając do tańca, to przez pierwsze 3 godziny, czyli jakoś te 21 poziomów, byłem mocno sfokusowany na sobie i tańczeniu. Ale ok. 3-4 godziny dały mi znaki słabej formy, bólu w szczęce. Wtedy też zobaczyłem jedną wyróżniającą się w Tańcu osobę, bardzo się wyróżniała. Oboje rozbiliśmy obóz po dwóch stronach ołtarza ziemi :). Zobaczyłem to poruszanie się – emocje, uczucia, esencję – i już wiedziałem, że to jest główny punkt Ceremonii: obserwacja tego Tańca. Tańczę z bólem, jest mi źle, gorąco i nie mam sił, ale mam mały, radosny punkt zaczepienia.

Czysta kreacja

Czysta kreacja

Popatrzeć, doładować i dalej jakoś ciupać w swojej męczarni. Kurczę, jeszcze wyszło jakoś tak, że nawet muzycznie mi się nie kleiło, i nawet niektóre momenty mnie mocno frustrowały – co zdarza się niezwykle rzadko. Na żadnym MM i w klubie nie widziałem takiej Twórczości – tzn. tego tańca, który co chwilę obserwowałem! Potem w tańczeniu gdzieś przewijałem się w okolicy, ale starałem się unikać bliskiej odległości... Wtedy też postanowiłem, że nie ma opcji! Nie wyjadę z Soboli, dopóki się nie dowiem podstawowych info o niej – co robi, skąd się tu wzięła itp. Ale to bardzo ważne, wszechświat musi ułożyć taką sytuację sam! Bo ja nigdzie nie będę biegać. Lubię ufać. Zobaczymy, co będzie... A będzie jak zwykle doskonale.

 

Dzień bez mocy i ukojenie w macie Lyapko

 

Przyznam, że nawet jak piłem yerba mate, zrobiłem arcy mocną, i jak dolewałem ciepłej wody z termosu – nie klepała. A jak mnie yerba nie klepie, to znaczy, że to jest dzień bez mocy i trzeba to uszanować. Więc wyciągnąłem matę z kolcami Lyapko. Chwilę stałem na kolcach i się ruszałem, ale jak było już bez energii, to raczej leżałem na macie i słuchałem muzyki. I jakoś tak, jak miałem ochotę na łagodne, to akurat były bębny – miałem takie odczucie, że za dużo ich jest i było mi trudno medytować. To obserwowałem ten taniec tej wiedźmy i było mi lepiej. Po ceremonii szybko padłem do namiotu, ale nie mogłem zasnąć, bo byłem ultra zmęczony. Machnąłem jakieś 18k kroków i ok. 400 m wertykalnych. Czyli jednak coś poszalałem w tym tańcu, a nie tak, jak by to wynikało z tej opowieści – tylko biadoliłem i podglądałem świetnie tańczącą. Jednak coś poskakałem, coś pobujałem swoją miednicą...

 

Niedziela: Nowe znajomości, masaż i siła intuicji oraz rozmowy deep absurd level

 

No i niedziela, śniadanko. Podbijam do Joli z mojej czwórki, bo chciałem namiar do niej i nawiązać relację. Prowadzimy dość długo bardzo ciekawą dyskusję, bo ona jest dyrektorką w korpo, co robi leki na rzadkie przypadki raka... I nagle mówi, że musi iść po coś tam i nie wraca, a ja patrzę, a ta doskonale i kreatywnie tańcząca siedzi 4 krzesła dalej. Więc od razu pytam o imię, co robi tutaj, czym się zajmuje. I jakby tego było mało, na dzień dobry słyszę, że jest matką jedenastolatka, jakby to miało być jakimś straszakiem, na co odpowiadam z radością: „Ja też mam jedenastolatka, wrażliwego i wyjątkowego”. Wtedy nie powiedziałem, ale poza kurami chcę parkę koni. Kocham takie niepokorne, niesłuchające i niesforne dzikusy – na razie mam przerwę, ale ja już na piątej lekcji latałem po lesie... Myślę niebawem zrobić kilka lekcji znowu, bo mam zaprzyjaźnioną stajnię niedaleko. I tam jest tak, że jak wbijam, to zwierzaki mnie pamiętają i gadamy z nimi długo i namiętnie. Ta wstawka o koniach niepotrzebna, bo jej nie było. Wziąłem numer i poszedłem na masaż, taki subtelny, powięziowy. Pierwszy raz miałem taki, że leżałem na kocyku. Czasem mnie coś gryzło i przez to nie odleciałem w pierwszych 15 minutach, ale udało mi się odlecieć i zrelaksować. Intencją dodatkową było dodanie energii na powrót do domu. Później jeszcze raz spotkałem tę Gwiazdę Subtlengo Tańca – chwilę udało się podyskutować na werandzie. I o dziwo, ta rozmowa nie była długa, ale mocno abstrakcyjna, duchowa i filozoficzna. Trochę skakałem po tematach i nie kryłem się z głębokością, a ona wykazała „cierpliwość i zrozumienie”. Na podstawie tej rozmowy, chwilę po tym, jak osiągnąłem dom, czyli po 4h jazdy, wpadłem na to, że to przecież musi być numerologicznie związane z 3-6-9. To wiem na podstawie moich rozkmin z kilku ostatnich lat. Wpadłem jeszcze na jedną ciekawą rzecz – otóż tak naprawdę to pokazałem się nago przed nią w sobotę przed ceremonią. Jak wchodziłem do wody, to przyszedłem, rozebrałem się i chlup do wody. Więc jakby nie było, okoliczności poznania są jeszcze lepsze niż tylko zagadanie przy śniadaniu.

 

Przesyt przytulania i triumf syna

 

Kończąc ceremonię, przed wyjazdem miałem już przesyt przytulania. Każdy z każdym i podczas pewnej rozmowy z Asią mówię, że mam dość, nie dam rady przytulić kolejnej osoby, a jeśli miałby to być mężczyzna, to kolejną osobą ma być mój syn. I podbija typ i pyta, czy chcę się przytulić, na co ja stanowczo: NIE, i w śmiech, ja i ona – że tylko zdążyłem to powiedzieć. Ale wracając do domu, chwilę przed rozjazdem, zadzwoniłem do młodego, żeby zapytać, czy mogę wpaść, żeby mi opowiedział o meczu – bo grał wtedy, kiedy była ceremonia. Tak bardzo chciałem, żeby wtedy strzelił swojego pierwszego gola w lidze, ale nie wpadło. Więc zrobił mi wodę gazowaną, opowiedział o przebiegu, że przegrywali 4:1, a wygrali 6:4, super. Następnie wyprzytulałem się z nim i na odchodne mówię, że zamawiam gola, że pierwszy gol w lidze dla Taty. W poniedziałek (kolejnego dnia) grali derby Rzeszowa, strzelił na 4:4.

 

Saunowanie, misy kryształowe i wspólne frustracje

 

A wracając do muzyki, to w niedzielę w saunie Krystyna wyciągnęła misę kryształową. I tak mocno nią pocierała. A że trafiłem na mocny skład, zaraz po masażu: Krystyna, Maja, Tatiana, Aga i ja :). W sumie to pięć babek bez ubrania, bo była jeszcze jedna, ale nie wiem, jak miała na imię, i ja. To się nazywa saunowanie! I Krystyna mówi, że lubi przekraczać granice i to właśnie zrobiła z tym agresywnym tarciem misy. Ktoś nie wytrzymał, nie ja. Potem Tatiana opowiada o robieniu męskich rzeczy, słucham z podziwem. Potem cisza. A potem znowu wracamy do misy, dźwięków i ja mówię, że bębny mnie wczoraj wkurwiały, ale misa jeszcze nie zdążyła, bo inni wymiękli wcześniej. I nagle słyszę: „Jak to bębny, nigdy w życiu” – niedowierzanie i trochę hejtowanie mnie. Nic nie odpowiadam, cisza. Nagle Tatiana kontruje tej istocie i mówi, że ją też irytowały bębny wczoraj...

💬 Chcesz coś dodać albo odjąć?

Chętnie porozmawiam! Wysyłam odpowiedź w ciągu kilku lat 😈